Jak dbały o urodę nasze Omy?

Zanim świat oszalał na punkcie kremów z kolagenem z morza japońskiego i maseczek z amazońskiej glinki, nasze śląskie Omy miały już swoje sprawdzone rytuały piękna. Bez kolorowych etykiet i cudownych obietnic – za to z mądrością pokoleń i szacunkiem do natury. W kuchni – pachnącej ziołami, mlekiem i świeżym chlebem – kryło się całe domowe SPA. I choć dziś na półkach mamy wszystko, ich metody wciąż budzą podziw… i działają.

Zioła zamiast szamponu

Włosy myto w naparze z pokrzywy albo liści brzozy. To nie tylko oczyszczało skórę głowy, ale też wzmacniało cebulki i nadawało pasmom blasku. A na koniec – płukanka z octu jabłkowego lub piwa. Dla objętości, miękkości i zdrowego połysku. Niektóre z Om mówiły, że lepszej odżywki nie znajdziesz – i coś w tym było.

Mleko, rumianek, śmietana – na twarz

Zamiast drogich toników, twarz przemywano wodą z mlekiem albo naparem z rumianku. A na noc? Olej lniany, rzepakowy – kilka kropel wklepywanych delikatnie w policzki. Gdy cera potrzebowała więcej troski – maseczka z miodu, ubitego białka lub gęstej śmietany. Efekt? Gładka, rozświetlona skóra bez jednej chemicznej formuły.

Peeling z kuchennej szafki

Cukier i olej – proste, skuteczne, genialne. Taki domowy peeling stosowano na dłonie, stopy i łokcie. Po ciężkim dniu w pralni czy przy kuchennym piecu – kąpiel w wodzie z siemieniem lnianym lub resztką obłoczek ziemniaczanych przynosiła ulgę i miękkość.

Piękno z codzienności

Omy wiedziały jedno: uroda to nie tylko pielęgnacja. To też ruch, praca w ogrodzie, warzywa z pola, zupy gotowane na wolnym ogniu i świeże powietrze. Nie potrzebowały filtrów ani fit-słów – wystarczył im spokój, rytm dnia i mądrość przekazywana z matki na córkę.